Msza św. żałobna zostanie odprawiona o godz. 10:30 w Katedrze Polowej Wojska Polskiego przy ul. Długiej w Warszawie, po czym nastąpi odprowadzenie Zmarłego na Cmentarz i złożenie do grobu rodzinnego. Po mszy św. pod Katedrę zostaną podstawione autokary, które przewiozą uczestników na cmentarz i odwiozą po pogrzebie z powrotem.
Serdecznie zapraszamy do udziału w pożegnaniu Krzysztofa.
Zarząd Stowarzyszenia SW
—————-
Przypominamy kilka informacji o Krzysztofie oraz o Solidarności Walczącej w Warszawie.
Fragment opowieści o Krzysztofie z artykułu Remont u bohaterów z 2017 roku (https://www.zw.com.pl/artykul/670288.html?print=tak):
„Sam Krzysztof jest dość oszczędny w słowach, trzeba z niego wspomnienia po kolei wyciągać. Urodził się w 1959 r. w zwyczajnej rodzinie. Jego własny patriotyzm zakwitł i dojrzewał powoli, po trosze w subkulturze gitowców, po trosze na meczach Legii Warszawa, wreszcie – na gruncie znajomości z księżmi Zychem i Suchowolcem, także na kazaniach ks. Popiełuszki w Hucie Warszawa, gdzie Krzysztof najpierw chodził do zawodówki, a później pracował. Krzysztof: – Ja jestem od dziecka kibolem Legii, a przywiązanie do barw drużyny jest dla mnie od razu przywiązaniem do barw narodowych. Do gitowców z kolei w moim pokoleniu należał każdy. To była może troszkę kryminogenna struktura, ale miała swoje zasady, które mówiły, że z „czerwonymi" nie można współpracować. I że nie można donosić. A księża? Od nich się uczyłem, żeby mieć zawsze kręgosłup moralny wyprostowany.
Narodziny Solidarności Krzysztofa ominęły, nie zaangażował się w działalność opozycyjną, miał raptem 20 lat, jego mama była chora, musiał się nią opiekować. – Natomiast jak wybuchł stan wojenny, to już mi się bardzo nie podobało, uznałem, że nie można wywoływać narodowi wojny – wspomina. Zaczął działać w opozycji, w grudniu 1982 r. wszedł także do Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu Solidarności. – No, działałem. Nie ma co opowiadać – wzrusza skromnie ramionami.
Muszą za niego tę historię opowiedzieć inni. Na przykład w tekście „Solidarność Walcząca – Oddział Warszawa" Adam Cyborski, Jacek Guzowski i Tomasz Szostek wspominają współpracę z Edwardem Mizikowskim i Krzysztofem Wolfem z MRKS tak: „Edek i Krzysiek byli niezawodni w organizowaniu demonstracji, przejawiali inicjatywę i dużą pomysłowość. Byli znani w środowisku opozycyjnym, podejmowali wiele inicjatyw, zajmowali się drukiem, kolportażem i organizacją demonstracji. Przede wszystkim działali zgodnie z zasadami ideowymi bardzo nam bliskimi – zasadami Solidarności Walczącej".
Dopiero pod ostrzałem pytań Krzysztof wyjaśnia, że zajmował się tak zwanymi gadałami, czyli urządzeniami nagłaśniającymi zawieszanymi na linach między blokami, z których niosły się solidarnościowe hasła, oraz organizowaniem druku prasy podziemnej. Od połowy lat 80. w białym kitlu kręcił się po Szpitalu Wolskim, konkretnie po tamtejszej drukarni, w konspiracji z zatrudnionym w niej na stałe kolegą przygotowywali do kolportażu prasę podziemną: „CDN", „CDN – Głos Wolnego Robotnika", „Głos Wolnego Hutnika", „Przegląd Wiadomości Agencyjnych". – Ładnych kilka lat to trwało, nigdy nie wpadliśmy – mówi z dumą Krzysztof. I jeszcze, ze śmiechem: – Nikt mnie nie pytał, co ja tam robię. Personel brał mnie za pracownika, nieraz mi polecenia wydawał, bo prawie codziennie tam byłem.
Z czasem zaczął też sam pisać teksty. – Uznaliśmy z kolegami, że nasze pismo, „CDN – Głos Wolnego Robotnika", skręca w kierunku, który nam nie odpowiadał, to znaczy staje się zbyt ugodowe wobec komunistów. A my uważaliśmy, że z bandytami się umów nie zawiera – wyjaśnia Krzysztof.
Jednocześnie w mazowieckim oddziale Radia Solidarność był szefem drugiej grupy emiterów, audycje nadawali tak, że zagłuszali fale w telewizji, zamiast filmu czy Dziennika Telewizyjnego szedł program. – Zasięg mierzyliśmy w ten sposób, że prosiliśmy słuchaczy, żeby po zakończeniu audycji zamrugali trzy razy światłami. A później widzieliśmy, że pół osiedla mruga.
W krótkim filmie Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego w ramach cyklu „Ćwiczenie na wyobraźnię" z 2010 r. Krzysztof opowiadał: – Jak zacząłem nadawać na częstotliwościach milicyjnych, no to powiedzieli sobie, że już mi tego nie darują.
17 września 1987 r. z Krzysztof z Adamem Słowikiem i Edwardem Mizikowskim jechali do Częstochowy na pielgrzymkę ludzi pracy. W torbach wieźli m.in. egzemplarze gazety „Jesteśmy", drukowanej trzy miesiące wcześniej w rekordowym nakładzie 30 tys. z okazji pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Na peronie czekali już na nich milicja i esbecy. Według Krzysztofa mieli cynk od tajnego współpracownika. – Na miejscu mnie skatowali straszliwie, później jeszcze raz w areszcie. Kopali, bili ręką, pałą. Dwa tygodnie nie chodziłem w ogóle – opowiada.
Najpierw siedział przez trzy miesiące w areszcie w Częstochowie, w dziesięcioosobowej celi było ich z 30 chłopa, później, po wyroku z 23 grudnia, kiedy dostał rok bezwzględnego pozbawienia wolności za rzekome pobicie milicjanta, trafił do Barczewa. Tam już większość czasu spędzał w celi sam. W maju 1988 r. wyszedł z więzienia – z jeszcze silniejszym przekonaniem, że z komuną trzeba walczyć. Już w połowie sierpnia z Sewerynem Jaworskim i Edwardem Mizikowskim zorganizowali strajk w Hucie. Znów został aresztowany, na trzy miesiące trafił do aresztu.
Po wyborach czerwcowych już nie nadawali audycji, uznali, że co mogli, to zrobili. – Niektórzy z nas uznali, że skoro jednak są te wybory, ludzie mają już dostęp do gazet, telewizory już coś tam mówią po ludzku, to się wszystko jakoś przewali, jakoś da się poukładać z komunistami. Ale ja nie miałem żadnej nadziei.
Było wiadomo, co dobre, a co złe.”