logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

X Elegia szpitalna

Grażynie Strykowskiej

Korytarz. Maj. Ogromne okno: listki
klonu – delikatne jak młode usta
pielęgniarek – pazurkami zieleni
strącają z szyb radioaktywny pył.
Stoję wpatrzony w siostry miłosierdzia:
parę synogarlic tańczącą cichą
miłość na betonowym balkonie.

Nagle odwracam się, bo znowu głośno
zaczęła umierać – zwinięta w siebie
niby stuletni pergamin na którym
zaschła ślina namiętnego kochanka:
czasu – jakże może piękna przed pół
wiekiem? kobieta. Czy przypomina
pulsującą w niej strużkę nasienia?

I czy myli mnie z aniołem? demonem?
Kogo urodziła i kto ją urodził,
i czy już czekają wiernie u wezgłowia
jej niewierne miłości?... Wychodzę
na balkon, by chociaż w oczach przynieść
tlenu nieba. Z kominów nad miastem
sypie się sadza ludzkich osądów.

Boję się wrócić. Przez brudne szyby
widzę bezbronne jak duże, czarne
ślimaki rozdeptywane w parku – stare
dziewczynki. Pokazują sobie pokłute
przeguby, rade z dowodu pokuty.
Gdzie grzech? niewinność pierwszej komunii
i niepokój ciała, że ślub przy ołtarzu...

Spoglądam w lewo: rośnie nowotwór
kliniki onkologicznej. Tu wrota
otwierają się nowego wieku? Tu
powstanie muzeum barokowych tkanek?
O, epoki i ironie stylu... Rzężenie
samolotu, którego sztywny ogon
udaje wniebowzięcie wprost – z kostnicy.

Pode mną trawa, żwir i żerująca
wrona. Dalej figurka fatimskiej
Pani, do której modlą się gołębie
i przelotny deszcz. Drzewa pochyliły
nad nią głowy i obiecują wota
liści. Lecz oto spada zmierzchu kiść.
W tle sunie wąski księżyc prześcieradła.

Wracam na korytarz. Łóżko jest przy oknie:
bracia syjamscy – dzikie gołębie –
pochylają główki po okruch jak do
chrztu. Z siwych piór spływa ciemne spojrzenie
intrygantki wrony. Coś krzyczy wścibski
lustrator pięter, chorób i zmroku
podrywając skrzydła: Ite, missa est!