logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

VI Elegia dla rodzinnej Naczy

Pamięci Czesława Klimaszewskiego

I tutaj nieubogą w piasek i pył
główną ulicę (jeszcze słychać szelest
szyneli i pod kolumnami obrót
błota jakby na chleb ciasta w dzieży)
opieczętowano znakiem zbawienia:
Lenina. Drewniane domki, ganki
i omszałe płoty: jałowe jabłonie

i grusze – ubogie ogrody. Cisza:
czyżby osłaniały mnie bezszelestne
(tak kule z lasu szyły tu śmiertelne
koszule) skrzydła wody jak światło
czystej? I wyświetlają się niewidzialne
zdania i znad błękitu słychać śpiew:
„Kiedy ranne wstają zorze, będą blizny

poruszone, będą zmarli w tobie żyć”.
Spoglądam w oczy matki i ze ściany
litewskiego teraz lasu wychodzi
zastrzelony brat jej męża i niby
odległy dym zastyga z własnym ciałem
na rękach. Z chustą ostatniego obrazu
nieba podchodzi do niego siostra Kazia.

Łzy matki otwierają zagubiony
w rojstach pamięci mojej poprzedniczki
grób. Ach, więc Jadwiga jest uśmiechem
słońca na żółtym piasku... Podnoszę wzrok
i białe pomniki szeleszczą miękko
polskimi zgłoskami. Motyle nazwisk
nikną wśród traw, drzew i wielkich krzyży

w głębi. Powstańcy, partyzanci, żołnierze
i chłopi. Polacy, Białorusini,
i litewskie groby. Ubogie dusze
udręczonych ludzi; gdzieniegdzie tlą się
wieczne lampki zdjęć – dotykalny znak
z tamtego świata. Pomnożony w ołowiu
Zbawiciel wiernie milczy kuszony przez wiatr.

Niebo nad nami jest wielkim westchnieniem
które oparło się na wierzchołkach
topól i kościelnych wież: znowu deszcz.
Tak modli się bezkresna pustka w której
wzniesiono mury. A na nich Błękitna
Niewiasta bezradnie ogłasza nadzieję
cichą jak ostatni dech. Już prószy zmierzch.

Do kołchozu „Zorza” toczy się traktor
głośny jak głazów grzmot. O, głosy wysokie
w jasnym pyle żniw, gdy wtórował im sierp!...
Wolne od nadmiaru młodości: Kazia,
Adela, Wikcia i Helena – i czysty
ponad granicami sióstr śmiech. Polska, Litwa
i Rosja bardziej tu były niż ich śpiew?