logo

Oddział Poznań

  • 1
  • 2
  • 3

Cnotalski Krzysztof

Macieja Frankiewicza i ludzi którzy byli już związani z poznańskim oddziałem SW poznałem w 1983 roku przez Bartka Tilla. Byli to m. in. Darek Andrzejewski, Szymon Jabłoński i inni. Podziemną działalność rozpocząłem od kolportażu „Solidarności Walczącej” i innych pism niepodległościowych. Od połowy 1984 roku pismo poznańskiego oddziału Solidarności Walczącej było już kolportowane prawie we wszystkich największych zakładach pracy w Poznaniu. Stopniowo zaczęło docierać do wszystkich środowisk, zakładowych, studenckich, uczelnianych itp. Dwutygodnik SW był pismem o największym nakładzie i częstotliwości ukazywania się w naszym mieście.

Solidarność Walcząca, jako niezależna organizacja, posiadała moim zdaniem bardzo dobre kontakty z zakładami pracy Poznania i wielkopolski.

Od 1986 roku zacząłem parać się drukiem. Właściwie łatwiej jest powiedzieć czego nie robiliśmy. Drukowane przez nas były: dwutygodnik SW, pismo oświaty niezależnej „Nauczyciel”, pismo poznańskiego węzła kolejarskiego „Właściwy Tor”, Solidarność Walcząca HCP, „Czas”, „Czas Kultury”, książki, tomiki wierszy, kilkakrotnie pisma szkolnego koła oporu społecznego – SKOS, okazjonalnie, z Przemysławem Ożógiem, pismo Zarządu Regionu NSZZ Solidarność a jeden raz także „Obserwator Wielkopolski”. Dla Instytutu Obróbki Plastycznej drukowaliśmy, wspólnie z Krystyną Stachowiak, zakładowe pismo NSZZ „S”. Działalność w Solidarności Walczącej nie przeszkadzała mi być w ścisłym gronie osób wydających pismo podziemnej Solidarności „Hipolit HCP Poznań”.

Moja działalność w SW polegała na drukowaniu, kolportowaniu, utrzymywaniu kontaktów z innymi zakładami pracy, dostarczaniu materiałów wówczas deficytowych, nie do zdobycia, jak papier czy farba drukarska. O mojej działalności niezależnej nie wiedzieli nawet przywódcy zakładowej „S” HCP z lat 1980-81. Dyskrecja w tym względzie, zapewniała mi luksus swobody działania.

Kłopoty ze Służbą Bezpieczeństwa miałem od połowy 1985 roku. Wielokrotnie byłem zatrzymywany na 48 godzin. W sposób podstępny w zakładzie pracy wzywano mnie rzekomo „w ważnej sprawie” do dyrektora, u którego w gabinecie czekali na mnie funkcjonariusze SB. Tego rodzaju „odwiedziny” miały miejsce głównie przed rocznicami typu 1 i 3 maja, 31 sierpnia, 11 listopada, 13 grudnia itp.

Zastraszanie miało miejsce także poza zakładem. M. in. listopadzie 1987 roku byłem po zmroku ścigany dwoma samochodami z rejestracjami SB w parku przy Albańskiej. Dzięki sprawności fizycznej udało mi się uciec przez kolejne posesje, ale, patrząc z dzisiejszej perspektywy, nie wiem czy nie byłbym kolejnym, tragicznie zmarłym opozycjonistą, zakatowanym przez „nieznanych sprawców”.

W kwietniu 1988 roku zostałem dyscyplinarnie zwolniony z pracy w HCP. Zostało to ogłoszone przez zakładowy radiowęzeł gdzie określono mnie jako „wroga klasy robotniczej”. Bezpośrednim powodem zwolnienia było wnoszenie przeze mnie pism niepodległościowych na teren zakładu które wzywały do bojkotu święta 1 maja. Na skutek akcji ulotkowej w mojej obronie, przeprowadzonej przez kolegów i mojego odwołania się do sądu pracy, zostałem przywrócony do pracy w HCP lecz karnie przeniesiono mnie na inny wydział W-5. Po trzech miesiącach pracy na W-5 sam się zwolniłem, na skutek codziennego szykanowania mnie przez służbę bezpieczeństwa na terenie zakładu.

Pod koniec lat osiemdziesiątych bywało że na manifestacjach niepodległościowych drukarze i kolporterzy szli w ich pierwszych szeregach. Nie było to zgodne z zasadami konspiracji ale „wiosna ludów” oraz głód wolności uskrzydlały nas wszystkich, dodając odwagi w jawnym działaniu.

W kwietniu 1988 roku, wybraliśmy się z Elą Rutą pociągiem, po powielacz do Warszawy. Już na dworcu w Poznaniu zorientowałem się że jesteśmy obserwowani przez funkcjonariuszy SB. Decyzja była natychmiastowa- rezygnujemy z przywiezienia powielacza lecz mając już dzień urlopu i wykupione bilety, postanowiliśmy zrealizować planowany wyjazd. Będąc już w stolicy ostrzegłem warszawskiego łącznika o tym że jesteśmy obserwowani, aby do nas nie podchodził. Próbowaliśmy zgubić „parszywy trop” dwoma taksówkami ale, jeżdżąc po całym mieście, nie udało nam się to. W trakcie odwiedzin znajomych w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, wzięliśmy od nich duży, ale pusty karton. Wynosząc go z kościoła udawaliśmy że jest on bardzo ciężki. W drodze powrotnej do Poznania zorientowaliśmy się o bardzo dyskretnej obserwacji. Wychodząc z pociągu na poznański peron natychmiast zostaliśmy zatrzymani i dosłownie zaniesieni do bagażowni kolejowej. Dopiero, gdy na pytanie sb-ków „Co jest w tym kartonie?” – odpowiedzieliśmy „świeże powietrze z Warszawy”, w tym momencie funkcjonariusze SB przekonali się że przywieźliśmy pusty karton. Po paru dniach zostałem po raz kolejny zatrzymany na 48 godzin i zawieziony do komendy przy ul. Kochanowskiego. Tym razem odczułem wyraźną różnicę w zachowaniu postronnych funkcjonariuszy. Polegało to na tym że na korytarzu komendy sami sb-cy podchodzili do mnie i gratulowali słowami „gratuluję Panie Krzysztofie”. Nie trudno się było wówczas domyśleć, że słowa pochwały z ich strony dotyczyły „poślizgu” ich kolegów w „warszawskiej akcji”. Widocznie niemieckie przysłowie „schaden freude”, radość z cudzego nieszczęścia, nie była obca także w komendzie przy ul. Kochanowskiego☺

Krzysztof Cnotalski